Antek Zuber
10 dni w Afryce Południowej (RPA, Suazi, Mozambik) + Stambuł
Wraz z rodzicami już od dłuższego czasu poszukiwaliśmy jakiejś ciekawej destynacji na wakacje. Padło na RPA. Znaleźliśmy dobre ceny biletów z WAW do JNB via IST (Turkish Airlines) i zaczęliśmy planowanie wycieczki.
26.07.2019 – dzień 1
Koło południa wyruszamy z Górnego Śląska do Warszawy. Po pięciu godzinach dojeżdżamy na lotnisko Chopina. Nadajemy bagaże i czekamy na samolot. Wieczorem wylatujemy LOTem (codeshare z Turkish) na nowe megalotnisko w Stambule. Dolatujemy o czasie i czekamy 2 godziny na lot do JNB (samolot leciał potem dalej do Durbanu – fifth freedom). Lotnisko, mimo że jeszcze nie ukończone, już robi ogromne wrażenie. Koło północy czasu lokalnego ładujemy się na pokład Airbusa A330-300.
27.07. – dzień 2
Lot mija szybko, bo cały przespany i w porannych godzinach lądujemy w Johannesburgu. Odbieramy bagaże i idziemy odebrać samochód. Auto zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce w firmie AVIS. Pogoda w Johannesburgu, jak na zimę przystało, chłodna – w nocy tylko 3 stopnie. Auto odebrane i ruszamy naszą KIĄ Sportage w stronę Lydenburga, gdzie spędziliśmy pierwszą noc. Widoki podczas drogi nie powalały i po kilku godzinach jazdy dojeżdżamy na miejsce. Wieczorem udajemy się do lokalnej restauracji na pierwszego steka w RPA. W telewizji oglądamy rugby i zajadamy steki. To właśnie jest RPA. Cena za steka około 120 RAD.
28.07. – dzień 3
Rano idziemy do kościoła, jemy śniadanie i wyruszamy do Phalaborwy, która znajduje się tuż przy granicy z Parkiem Krugera. Wybieramy oczywiście słynną Panorama Route. Krótki przystanek na kawę w Graskop i ruszamy w kierunku God’s Window. Chwilę podziwiamy widoki i jedziemy do kolejnej atrakcji. Warto dodać, że wejścia do tych miejsc w większości są płatne. Następny na liście był wodospad Berlin. Po obejrzeniu wodospadu, następnym punktem były Bourke’s Luck Potholes. Pięknie wyrzeźbione przez wodę skały zrobiły na nas pozytywne wrażenie. Kontynuując naszą drogę w kanionie rzeki Blyde, dojeżdżamy do ostatniej atrakcji dnia dzisiejszego – Three Rondavels. Widok chyba nawet lepszy niż na bardziej popularnym God’s Window. Do hotelu dojeżdżamy o zachodzie słońca (słońce zachodziło około 17.30/17.45). Jemy kolację i zbieramy siły na Park Krugera.
29.07. – dzień 4
Rano wjeżdżamy do Parku przez Phalaborwa Gate. Po parku poruszamy się autem wypożyczonym w Johannesburgu. Drogi główne są asfaltowe, boczne szutrowe, a jeszcze bardziej dzikie drogi, dostępne są tylko dla aut z napędem na 4 koła. Już na samym początku spotykamy słonie, żyrafy, zebry i oczywiście antylopy, ale naszym głównym celem był lew (dużo trudniejszy do spotkania niż lwice), nosorożec i lampart, bo tych zwierząt brakowało nam do uzupełnienia BIG 5 po wycieczce do Kenii. Koło południa dojeżdżamy do pierwszego Campu – Olifants. Z restauracji mamy piękny widok na rzekę, gdzie przez lornetkę obserwujemy hipopotamy, słonie czy żyrafy. Zostawiamy bagaże, jemy obiad i ruszamy na rundę popołudniową. Decydujemy się na krótki objazd po drogach szutrowych. Po kilku kilometrach usłyszeliśmy jakieś stukanie w podwoziu. Na początku myśleliśmy, że to kamienie podskakując, obijają podwozie, jednak po chwili okazało się, że mamy przebitą lewą, tylną oponę. Na terenie Parku nie ma zasięgu, więc nie mogliśmy zadzwonić po pomoc, a z auta też wychodzić nie wolno ze względu na dzikie zwierzęta. Decydujemy się więc na kontynuowanie jazdy. Teraz już nie skupiamy się na zwierzętach, tylko na bezpiecznym dotarciu do obozu. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do drogi asfaltowej, gdzie łapiemy zasięg. Auto już ledwo się toczyło, opona była w dramatycznym stanie. Warto dodać, że była godzina 16.30, a bramy obozów zamykają się o 17.30. Za spóźnienie trzeba płacić wysokie kary. Konsultant AVISa radzi nam by dojechać na tej oponie do obozu i rano spodziewać się pomocy. Ja z mamą przesiadamy się do samochodu Holenderki, która chciała pomóc, a tata pojechał naszą KIĄ do obozu. Jakimś cudem auto dokulało się do bram. Z AVISem ustaliliśmy, że rano dostaniemy nowe auto, a tym zajmą się oni. Łącznie na przebitej oponie przejechaliśmy około 11 kilometrów, ale na całe szczęście bezpiecznie dotarliśmy na miejsce. Wieczorem zapisujemy się jeszcze na Morning Drive organizowany przez Camp.
30.07. – dzień 5
O 5 rano zbieramy się na poranną przejażdżkę. Szybko okazało się, że powinniśmy zabrać czapkę i rękawiczki, o których przy pakowaniu nawet nie pomyśleliśmy, bo podczas jazdy w otwartym samochodzie było naprawdę zimno. Przez około półtora godziny jedziemy po ciemku oświetlając boki latarkami. O wschodzie słońca spotykamy najbrzydsze zwierzęta tego parku – hieny. Po chwili jednak wypatrujemy 2 lamparty. Podjeżdżamy w inne miejsce, tak by przeciąć im drogę i udało się. Lamparty podchodzą pod sam samochód, okrążają go dookoła i idą dalej. Naprawdę piękne zwierzęta. Do obozu dojeżdżamy chwilę po 8. O 9 odbieramy nowy samochód (niestety mniejszy od poprzedniego) i ruszamy w drogę. Kolejny nocleg mieliśmy na samym południu parku w Berg-en-Dal. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Skukuzie – największym obozie w całym parku, gdzie dogadujemy wymianę samochodu na większy. Podróż do Berg-en-Dal niestety bez nowych dla nas zwierząt. Wieczorem dojeżdżamy do obozu, który również oferował widok na małe jeziorko. Rozmawiamy z ludźmi i dowiadujemy się, że wczoraj własnie tutaj 3 lwy zabiły antylopę na ich oczach. Nosorożce również były tutaj wczoraj widziane. Czekamy 20 minut do zachodu słońca, licząc na jakieś zwierzęta, jednak nic nie przychodzi. O 20 idziemy na kolację i oczekując na jedzenie obserwujemy jeziorko przy pomocy latarki. Po raz pierwszy w życiu widzimy nosorożce! 2 osobniki przyszły się napić. Jemy kolację, idziemy spać i odpoczywamy przed ostatnim dniem w KNP.
31.07. – dzień 6
Rano ruszamy do Skukuzy i odbieramy trzecie auto tej wycieczki. Na mapach widzimy, że ludzie napotykali w okolicy na lwy, co tylko podsyciło nasze apetyty na ostatni dzień. Nosorożców nie można zaznaczać na mapach, ze względu na kłusownictwo, jednak największe ilości występują właśnie na południu. Ze Skukuzy ruszamy w stronę Lower Sabie i już po chwili widzimy masę samochodów zatrzymanych w jednym miejscu. To mogło oznaczać tylko jedno. Lwy. Obserwujemy lwy przez kilka minut. Ciężko podać ich dokładną liczbę, ale było ich co najmniej 5. Niestety były to tylko lwice i małe, które mieliśmy już okazję oglądać w Kenii. W dobrych humorach jedziemy dalej. Nie trzeba było długo czekać i napotkaliśmy kolejny zator na drodze. Na drzewach siedziała masa sępów, jednak to nie one były główną atrakcją. Po chwili zza krzaków wyłonił się piękny lew z grzywą, a w pysku trzymał rozszarpaną już antylopę. Niestety nie staliśmy w „pierwszym rzędzie” samochodów, a lew akurat przechodził na drugą stronę drogi. W tym momencie mieliśmy już zobaczone całe BIG 5, jednak nadal pozostawał niedosyt, bo nosorożce widzieliśmy tylko w nocy i nawet nie mieliśmy zdjęć. Jedziemy dalej w stronę bramy Crocodile Bridge, gdzie kończyliśmy naszą wyprawę po KNP. Cały czas mieliśmy nadzieję na nosorożce, jednak gate zbliżał się nieubłaganie. Na szczęście już na ostatnich dwóch kilometrach udało mi się wypatrzeć nosorożca z małym. Robimy zdjęcia i zadowoleni opuszczamy Park Krugera. Dojeżdżamy do Malalane, naszej bazy wypadowej, na 3 noce.
01.08. – dzień 7
Rano z naszego Lodgea udaje nam się jeszcze zobaczyć jednego nosorożca. Po śniadaniu wyruszamy do nowego dla nas państwa – Suazi. Z racji, że wycieczki zorganizowane są drogie, a ich głównymi atrakcjami są fabryka świeczek i szkła, zdecydowaliśmy się na samotną wyprawę. Żeby wjechać do Suazi samochodem wypożyczonym w RPA trzeba zgłosić to firmie i zapłacić za pozwolenie na wjazd. Na dojeździe do granicy zatrzymuje nas patrol policji. Sprawdzają tylko, czy mamy międzynarodowe prawo jazdy i życzą miłej podróży. Na granicy bez problemów. Najpierw podbijamy pieczątkę na wyjazd z RPA, potem przejeżdżamy kilkaset metrów i w kolejnej „budce” dostajemy pieczątkę na powitanie w Suazi. Drogi w Suazi są gorsze niż w RPA, jednak nadal nie są tak złe jak w Mozambiku (opis później). Pierwsze co rzuciło się w oczy, to sztucznie zalesione góry. Jak się potem dowiedzieliśmy, wycinka i sadzenie lasów to jeden z głównych pomysłów tego kraju na pieniądze. Po drodze do Stolicy zatrzymujemy się jeszcze w hotelu Pig’s Peak, ale nie było to nic specjalnego więc ruszyliśmy dalej w kierunku Mbabane – stolicy. Wzdłuż drogi poruszało się wiele dzieci idących do, lub ze szkoły. Cieszy fakt, że miały one porządne mundurki i buty, co w Kenii było rzadkością. Po około 3 godzinach od wyjazdu, dojeżdżamy do Mbabane. Pozytywnie zaskoczyło nas to, że panował tam porządek i dobra organizacja. Ludzie mieli porządne ubrania, kierowcy przestrzegali zasad, takich jak sygnalizacja świetlna, co w Afryce wcale nie jest tak oczywiste jak u nas. Przejeżdżamy przez centrum, idziemy do restauracji na steka (najlepszy na całym wyjeździe) i po obiedzie ruszamy w drogę powrotną. Droga powrotna bez przygód, spokojnie dojeżdżamy do Malalane.
02.08. – dzień 8
Dzisiaj wybieramy się do kolejnego, nowego dla nas państwa – Mozambiku. Do byłej kolonii portugalskiej wybieramy się już jednak z przewodnikiem (i całe szczęście, że z nim). Mimo, że wycieczka była droga, uznaliśmy, że jak już jesteśmy tak blisko, to warto byłoby odwiedzić to państwo. O 7 rano odebrał nas przewodnik i wraz z nim, i jeszcze jedną Izraelitką ruszyliśmy w stronę granicy. Na przejściu granicznym tłok. Wychodzimy z samochodu i z racji, że nie mieliśmy wizy, musieliśmy jeszcze stanąć do okienka i ją wyrobić. Cała procedura zajmuje około godziny (pracownicy mają bardzo dużo czasu i wcale się nie spieszą). Za wizę na granicy płacić można tylko gotówką. Po otrzymaniu wizy wszystko idzie już sprawnie. Pakujemy się do samochodu i ruszamy do Maputo. Od razu widać, że wyjechaliśmy z bogatszego RPA. Wokół drogi masa ludzi, straganów, sklepików. Nasz pierwszy przystanek przypada na miejscowość Matola, gdzie oglądamy Monumento e Centro de Interpretação da Matola avenida. Dowiadujemy się trochę o historii niewolnictwa na terenie południowej Afryki. W samym Maputo, dzicz. Pełno samochodów, jeszcze więcej ludzi, generalnie CHAOS. Oglądamy piękny dworzec, idziemy do muzeum pieniędzy, gdzie zostawiamy polskie monety i ruszamy na obiad. Jemy pyszne krewetki, zwiedzamy fish market i udajemy się w żmudną drogę powrotną. Wyjazd z Maputo dramatyczny. Ogromny korek i tłumy ludzi wokół. Droga powrotna bez żadnych przygód i spokojnie dojeżdżamy do domu. Podsumowując wycieczkę do Mozambiku: szczerze, bez szału, ale kolejne państwo odhaczone i głównie to nas najbardziej cieszyło.
03.08. – dzień 9
Wyruszamy w drogę powrotną. Dzisiejszą noc będziemy spędzać w Nelspruit. Rano jeszcze zatrzaskujemy kluczyki w środku samochodu. Po dwóch godzinach przyjeżdża pomoc i możemy ruszać. W Nelspruit idziemy na mecz Rugby, gdzie miejscowi Pumas ograli Sharksów. Jemy ostatniego steka tej wyprawy, robimy rundkę po mieście i odpoczywamy w hotelu.
04.08 – dzień 10
Rano kościół i jedziemy do Johannesburga. Droga mija szybko, oddajemy samochód i czekamy na samolot. Wieczorem wylatujemy. Cała droga w samolocie przespana, chociaż Turkish Airlines trochę zawiódł. Bardzo długo trwał serwis z posiłkami. Jedzenie dostaliśmy dopiero po 2 godzinach, system IFE cały czas zawodził mimo resetów. Sniadnie zaczęli podawać na ponad 2 godziny przed lądowaniem – o 3 nad ranem.
05.09 – dzień 11
Lądujemy w Stambule i ruszamy na miasto. W tym mieście jeszcze nie byliśmy, a była możliwość kupienia biletów tak, by przesiadka trwała 12 godzin, więc tak też zrobiliśmy. Szybka podróż autobusem bezpośrednio pod Hagie Sophie. Jemy śniadanie, oglądamy meczety i udajemy się na rejs po cieśninie Bosfor. Stambuł pozytywnie nas zaskakuje. Pięknie położone miasto. Około 14 powrót na lotnisko i wieczorem samolot do Polski. Dolatujemy koło 19 i tutaj kończy się nasza przygoda.
Podsumowując, cała wycieczka, mimo różnych niesprzyjających sytuacji bardzo udana. Najlepszy zdecydowanie Park Krugera. Suazi i Mozambik na zasadzie odhaczenia z listy.
Aby przejść dalej, uzupełnij swoje dane, by inni mogli się z Tobą skontaktować.
Adres Twojego profilu Facebook