Cześć, dzisiaj chciałbym Wam przybliżyć moja podróż na Mistrzostwa Świata 2018 w Rosji. Nie jestem podróżnikiem, ale po wspaniałych przeżyciach we Francji (wygrany po karnych mecz Polska - Szwajcaria w Saint-Étienne) obiecaliśmy sobie z chłopakami, że mundialu nie odpuścimy.
Jednak dwa lata później do samego wyjazdu zabierałem się jak pies do jeża. Będąc szczerym w pewnym momencie już odpuściłem.
Kilka dni przed pierwszym meczem Polaków, widząc jaka się tworzy atmosfera, postanowiłem. Jadę, choćby nie wiem co. Bilet na mecz to najmniejszy problem, wizę udało się załatwić dzięki uprzejmości kolegi (dzięki Oski), pozostał jedynie transport a na bilety lotnicze nie było co liczyć. Hubert dał mi namiar na ekipę z Łodzi, która jechała na pierwszy mecz Polski w Moskwie. Nie znaliśmy się, ale jak Widzew, to dobre chłopaki.
Zastanawiałem się czym będziemy jechać. Jednak to 15 godzin jazdy. Ku mojemu zdziwieniu przyjechała trójka facetów w nowej audi a5. Jechaliśmy we wspólnym celu, jak nam się wtedy wydawało- podbić Moskwę (znacie te dziennikarskie pompowanie balonika? analogie? Lewandowski w życiowej formie, 100 lecie niepodległości, kiedy kurwa jak nie teraz). Złapaliśmy wspólny język i pędzimy cała na przód. Pierwsza granica w Brześciu, nie zapomnę tego dialogu nigdy. Kierowca do swojego przyjaciela obok:
- Nooo ciekawe czy nas puszczą...
- jak to?
- nie przerejestrowałem auta jeszcze.
- Ty Ulungu.
Jak się nie trudno domyślić, Celnik zareagował tak samo jak i my. Byliśmy jednak zdeterminowani, 0.7 rudej na ochłoniecie z emocji i wracamy do Łodzi po samochód z ważnymi papierami. Volvo '02r. Nim się zorientowałem po 11 godzinach w tym samym miejscu, strażnik nie zdążył zrobić zmiany. Musieliśmy trochę odczekać, ale tym razem jedziemy dalej.
Kiedy po 30 godzinach dojechaliśmy do Moskwy, okazało się, ze nasze mieszkanie z booking.com zostało komuś wynajęte. W takim przypadku pośrednik ma obowiązek znaleźć coś zastępczego. Jak się domyślacie, byliśmy na styk, dlatego sytuacja robiła się coraz mniej zabawna. Postanowiliśmy odebrać klucze i niemalże z marszu wyrobić potrzebne dokumenty (fan ID). Plac czerwony i kilka tysięcy Polaków. Co za atmosfera przed stadionem - cudo!
Niestety, na meczu nie było tak kolorowo. Thiago Rangel Cionek i mamy 1:0. Dla Senegalu... Nie chce się skupiać na tym co wydarzyło się na boisku, w końcu to serwis podróżniczy, a sam nie chce do tego wracać.
Faktem jest to, ze Polacy przegrywają swój pierwszy mecz z Senegalczykami, Rosja tego samego wieczoru wygrywa swój drugi mecz i jako pierwsza drużyna awansuje do następnej fazy pucharowej z bilansem 8:1. Osiem strzelonych bramek, jedna stracona (kiedyś byłem na wykładzie Huberta na UW, 90% sali wypełniały dziewczyny, pisząc o footballu będę starał się robić to przejrzyście). Co to była za feta, miasto oszalało! Ludzie wychodzili z domów, wystawiali głowy, flagi i szaliki przez okna samochodów. My, w nieco innych nastrojach. Dość stłumieni postanowiliśmy się napić. Wódki. Najlepiej dużo. Tego dnia, właściwie następnego, robiło się już jasno. Zorientowałem się ze zostałem z Rosjanami, którzy nie chcieli kończyć tak szybko tego poranka. Postanowili mnie oprowadzić po mieście i jeszcze raz znalazłem się w pobliżu Placu Czerwonego. Wróciłem taxówka, kierowca nie chciał żadnych pieniędzy (może oglądał mecz Polaków). Po przebudzeniu moi sympatyczni towarzysze podroży z Łodzi zgodnie z ustaleniami wracają do kraju. Powiem szczerze, czułem ogromny niedosyt. Sportowy, społeczny i kulturowy.
Chłopaki, ja zostaję. Wracajcie sami.
Mimo, ze Moskwa jest ogromna to znalezienie w czasie mundialu noclegu graniczyło z cudem. W takich momentach odzywam się do Huberta "Wez mnie ogarnij nocleg plssssss" brzmiała wiadomość na WhatsApp. Tu muszę opowiedzieć tę historię i nie jest to krypto reklama. Hubert po przyjeździe do hostelu kiedy się rozliczał dostał kilka tysięcy rubli za dużo reszty, uczciwy Hubcio zwrócił nadwyżkę w ręce właściciela - czy można zacząć lepiej znajomość? Ta scena, pisana z klawiatury osoby zaprzyjaźnionej z Hubertem na jego stronie brzmi tak banalnie, że gdybyśmy się z nimi nie za kumplowali i nie odwiedzili Nas w Warszawie to bym o tym nawet nie wspominał.
Kilka następnych dni to świetnie spędzony czas, szczególnie utkwiła mi w pamięci noc kiedy zapytaliśmy się właściciela motelu gdzie w okolicy można dobrze i lokalnie zjeść. Zadzwonił do kumpla i sam nas tam zawiózł. Oprócz telebimu z meczami, sytego żarcia dostaliśmy w prezencie dzbanek i paletę zagryzek (słoninka, czosnek, wędlinka te sprawy). Nie, nie było tam herbaty. Kiedy uporaliśmy się z trunkiem, właściciel hostelu czyli Anton przyjechał po nas i postanowił pokazać nam Moskwę taką jaką jest na prawdę.
Na początku zapytał czy nie chcemy strzelić piwka do podróży, bo może nam się trochę zejść. Moskwa jest naprawdę spora. Jasne stary, ale już wiemy ze jest prohibicja od 22.00. Rano chętnie wypiję, nawet z puszki. Zapomniałem, że tam gdzie prohibicja tam i czarny rynek. 10 minut później byliśmy w trasie a poziom alkoholu nie spadał. Poznawaliśmy stolice, zarówno tą bogatą i tą pełną absurdów. Do czwartej nad ranem. Wracając śpiewaliśmy piosenki, raz Polskie, raz Rosyjskie. Z Hubertem mieliśmy już opanowany repertuar z naszych wywczasów na Czarnym Lądzie. Swoja droga, czy ktoś z Was wiedział ze zespół Łzy stworzył wersje Rosyjską takich hitów jak choćby Agnieszka? Nasi towarzysze (może to nie najlepsze określenie, ale nie mogłem się powstrzymać) ze wschodu nie rozumieli ani słowa z piosenek polskich artystów lat 2000. Ciekawe dlaczego nie podbili tego rynku... Anton nie zgodził się, żebyśmy chociaż zatankowali samochód. Nie tylko Rosjanie byli serdeczni, atmosfera mundialu udzielała się wszystkim.
Jak bardzo był to nieprzewidywalny pod względem sportowym mundial niech świadczy anegdotka którą opowiedział nam Brazylijczyk mieszkający ścianę od nas. Wraz z grupa ok. 45 znajomych założyli grupę (obstawianie wyników meczów. Za każdy dobry traf dostawali punkty). Wejście 100$. w Puli jak łatwo policzyć 4500$. Pierwsze miejsce miała jego kobieta, która... nie interesowała się piłką. Rozstania nadszedł czas...
... a następna stacja to Kazań - można było się tam dostać np. pociągiem w niecałe 14h. Nie jest to podróż koleją Transsyberyjska, ale w przedziale z kuszetkami można poczuć zalążek takiej trasy. Jechałem w nocy, Moskwę odsypiałem. W Kazaniu czekał już na mnie Hubert.
Tutaj opowiem Wam kolejną historię - właściwie jestem Wam ją winien. ponieważ Hubert jak zwykle załatwił mi nocleg. Nocleg który opłacił z poleceń, Waszych poleceń. Kiedy zobaczyłem wejście do tej noclegowni miałem ambiwalentne odczucia. Z jednej strony darowanemu koniu w zęby się nie zagląda, z drugiej zaś, są pewne granice. Z reszta... Zobaczcie sami:
W środku nie było źle, klasyczna meblościanka i żadnych owadów ani insektów. Miasto ok 2milionowe z ładnym centrum. Na mecz szliśmy z wiara w zwycięstwo.
Niestety- Kolumbijczycy nie dali nam żadnych szans. Przejechali się po nas jak walcem. Klepali nas jak mokre żyto. Tym samym było jasne - Mundial nie dla nas. Wtedy byłem przekonany, że nic gorszego ze strony sportowej nas nie może spotkać(hah). Hubert po meczu miał pociąg i samolot, ja na swój powrót musiałem kilka dni poczekać. Postanowiłem bardziej zaznajomić się z miastem i lokalna kulturą. I tu uwaga, mam dwie wskazówki dla Panów podróżujących za wschodnią granicą:
Po pierwsze, nie radzę wchodzić w dyskusję z Rosjanami na temat drugiej wojny światowej- to nie ma sensu.
Po drugie, KOLEGA KOLEGI umówił się z uroczą studentką z Tatarstanu. To, że studiuje, nie gwarantuje pełnoletności.
Idąc na pociąg lekko spóźniony (ja to proszę Pana mam bardzo dobre połączenie. 14h pociągiem do Moskwy, tam już samolotem do Mińska, krótka przesiadka i jestem w Warszawie) zorientowałem się, że nie mam rubli ani dolarów. Nie spodziewałem się terminala w pociągu. Z resztą nawet nie miałem okazji się przekonać. Wchodząc głodny do przedziału bez butelki wody, na peron w Moskwie wyszedłem najedzony i napity. Wybredni mogli by pokręcić nosem na suchą pajdę chleba i jajka od gościa, który wraca z zabiegu po przestrzeleniu kolana. Jednak picia nie brakowało. Mało tego, ludzie w moim przedziale wyciągnęli butelkę Jacka Danielsa Gentleman pytając mnie czy się obraziłem na nich, bo zmieniłem przedział. Miałem wrażenie, że jeszcze przez kilka dni w tym pociągu bym nie zginął.
Podsumowując i wnosząc trochę powagi do powyższego tekstu. W 2012r kiedy to Polska wraz z Ukrainą organizowały euro, do sieci trafił film gdzie na stadionie we Wrocławiu kilku z dziesiątek tysięcy Rosjan zaatakowali Stewarda. Następnie byłem naocznym świadkiem dantejskich scen na moście Poniatowskiego przed meczem Polska-Rosja (nieopodal strefa kibica mieszcząca 100tys Polaków). W otoczeniu czy w rodzinie nigdy nie mówiło się o dobrych stosunkach z naszymi wschodnimi sąsiadami
Wierzcie lub nie, ale jechałem tam z nastawieniem, że może wydarzyć się wszystko. Nie wiedziałem na co się szykować, ale z pewnością nie na ciepłe przyjęcie. Rzeczywistość okazała się z goła inna, być może ktoś stwierdzi, ze od górny przekaz był właśnie taki, żeby poprawić wizerunek tego Państwa, ale relacje międzyludzkie zostaną. Kolejny raz okazało się, ze strach ma wielkie oczy, a Rusek nie taki daleki jakby się mogło wydawać. Mimo, ze decyzją Putina wizy zostały przedłużone po Mundialu do końca roku, nie udało mi się zwiedzić Sanka Petersburga (I will be back)
Tego samego roku zimą, Anton z kolegą byli przejazdem w Warszawie. Oczywiście w rewanżu my chcieliśmy im pokazać jak wygląda życie u nas. Niestety ze względu na spontaniczną informacje i brak możliwości przesunięcia spotkań podzieliliśmy się obowiązkami. Tak jak lubimy, wieczorem ja zabrałem ich na miasto rano Hubert pokazał Warszawę i zapakował im jabłek do bagażnika. Smorodinówkę też dostali
Ostatnie zdania miałem poświęcić na końcówkę trzeciego meczu Polska Japonia. Przepraszam, zwymiotowałem.
Aby przejść dalej, uzupełnij swoje dane, by inni mogli się z Tobą skontaktować.
Adres Twojego profilu Facebook